Z racji przeprowadzki do innego mieszkania byłem zmuszony przenieść zbiorniki. Opróżniłem do połowy 240L, zabrałem florę i faunę i pojechałem sobie. Potem wieczorem tak się zastanawiałem czy wyłączyłem grzałkę?
Na pewno tak przecież wyłączyłem wszystkie wtyczki. Po kilku dniach zawitałem znów do starego mieszkania by zabrać jeszcze kilka innych drobiazgów i wylać resztę wody. Zaglądam do zbiornika i coś mi tu syczy. Okazuje się, że jednak grzałki nie wyłączyłem. Była podłączona z tyłu akwarium czego nie sprawdziłem wcześniej i przez kilka dni chodziła sobie zanurzona w wodzie tylko w 1/3. No cóż teraz wygląda to tak:
Jak widać stopieniu uległ plastikowy klips z przyssawkami mocujący grzałkę do szyby. Ten biały pierścień pokazuje poziom wody. W tym miejscu woda się gotowała, co wywołało wytrącenie się soli (bo mowa jest, o zbiorniku morskim).
Wiem, że to moja wina nie neguję tego. Trzeba było sprawdzić podłączenia. Tak się jednak zastanawiam czy grzałka nie powinna mieć jakiegoś zabezpieczenia przed przegrzaniem? Chyba nie powinno się liczyć tylko na użytkownika sprzętu, że będzie uważać i nic złego się nie stanie?